Polska polityka znów udowadnia, że nie ma rzeczy niemożliwych – zwłaszcza gdy w grę wchodzi dyplom wyższej uczelni. Michał Kołodziejczak, wiceminister rolnictwa, stał się bohaterem afery, która brzmi jak scenariusz czarnej komedii: ekspresowy licencjat z zarządzania, podejrzane zaświadczenia i "pomocni" pośrednicy oferujący dyplom w pakiecie z egzaminem. Sprawa, ujawniona przez "Gońca", odsłania nie tylko kulisy działania tzw. "fabryk dyplomów", ale też polityczną hipokryzję w czystej postaci.
Turbo-studia: licencjat w pół roku
Według ustaleń dziennikarzy, Kołodziejczak miał zdobyć dyplom w Collegium Humanum – uczelni, która od lat jest synonimem podejrzanych praktyk. Procedura była prosta: 14 tys. zł (+ 4 tys. „premii” dla pośrednika), kilka wpisów w systemie Socrates i… gotowe. Studia rozpoczęte w styczniu 2024 roku miały zakończyć się dyplomem już w czerwcu. Dla porównania: przeciętny student zarządzania spędza na uczelni 3–4 lata, płacąc czesne, za akademik i podręczniki. Kołodziejczak – jak sugerują dokumenty – wybrał drogę na skróty.
Zaświadczenie z nieistniejących semestrów
Najbardziej absurdalny wątek? Śląska uczelnia, która rzekomo miała potwierdzić, że wiceminister ukończył sześć semestrów studiów. Problem w tym, że:
- Kołodziejczak nigdy nie figurował w systemie POLON,
- Zaświadczenie podpisał były rektor, który stracił stanowisko w 2014 roku,
- Dokument wystawiono w 2017 roku – czyli w czasie, gdy podpisujący nie miał już do tego prawa.
Czyli klasyka gatunku: papier wszystko przyjmie.
„Nie kupowałem dyplomu, ale płaciłem za administrację”
W odpowiedzi na zarzuty Kołodziejczak w programie Graffiti zaprzeczył, by kupował dyplom, ale przyznał, że płacił za „sprawy administracyjne”. – To była prowokacja! – twierdził, porównując się do Andrzeja Leppera. Jednocześnie nie potrafił wyjaśnić, dlaczego jego nazwisko pojawia się w zeznaniach Bernarda K. – pośrednika powiązanego z aferą Collegium Humanum, który miał pisać za niego prace zaliczeniowe i uczestniczyć w egzaminach.
Wołomin i Pedagogium: drugi akt komedii
Gdy sprawa wyszła na jaw, Kołodziejczak – według „Gońca” – nie zrezygnował z marzeń o dyplomie. Przeniósł się do Wyższej Szkoły Nauk Prawnych i Administracji w Wołominie, a potem na studia magisterskie w Pedagogium (gdzie rektorem był… ten sam Bernard K.). W odpowiedzi minister stwierdził tylko: „Zajęcia były zdalne, nie znam szczegółów”.
Sprawa może wkrótce trafić do prokuratury – według nieoficjalnych informacji, wniosek o uchylenie immunitetu Kołodziejczaka jest już przygotowany. Jeśli zarzuty się potwierdzą, będzie to kolejny cios w wizerunek koalicji rządzącej, która deklarowała „zero tolerancji dla korupcji”.
Dyplomowy absurd
Afera Kołodziejczaka to nie tylko historia o kupowaniu tytułów, ale też o systemowej hipokryzji:
- Dla zwykłych studentów – lata nauki, egzaminów i kredytów,
- Dla wtajemniczonych – 14 tys. zł i dyplom w pół roku.
I jak tu nie żartować, że zarządzanie w Polsce to najdochodowszy biznes?
Komentarze (0)