Tragedia pod Raculą, gdzie trzy psy śmiertelnie pogryzły 46-letniego grzybiarza, nie była pierwszym incydentem z udziałem tych zwierząt. Jak
Jak ujawnia program „Uwaga!” TVN, owczarki mieszańce były agresywne od lat, wielokrotnie trafiały do schroniska, a ich właściciel – były funkcjonariusz policji – miał problemy z ich kontrolą. Największe kontrowersje budzi moment z 2024 r., gdy schronisko odmówiło zwrotu psów, ale interwencja policji umożliwiła ich odzyskanie. Mieszkańcy pytają: czy to nadużycie władzy?
Psy od lat terroryzowały okolicę
Historia agresji tych psów sięga co najmniej 2022 r. Wtedy zaatakowały w lesie kobietę spacerującą z małą córką. Zwierzęta powaliły ich psa, przewróciły dziecko i pogryzły matkę.
Krzyczałam do właściciela, żeby je zabrał, ale stał i patrzył. Dwie osoby ze strzelnicy odwołały psy. Dwa razy dzwoniłam na 112, nikt nie przyjechał przez cztery godziny
– relacjonowała poszkodowana w reportażu TVN.
Interwencja policji została odwołana przez osobę trzecią, twierdzącą, że pomoc nie jest już potrzebna. Mimo obrażeń, sprawa zakończyła się tylko mandatem 600 zł dla właściciela – policja zakwalifikowała zdarzenie jako wykroczenie.
W 2024 r. psy ponownie zaatakowały – tym razem młodego mężczyznę w lesie koło strzelnicy.
Rozszarpały go do naga z ubrań. Znalazła go kobieta, która szła z psem na spacer. Syn był wyziębiony
– opowiadał ojciec poszkodowanego, Sławomir, w „Uwaga!” TVN.
Zwierzęta odgryzły mężczyźnie uszy, co doprowadziło do niewydolności nerek i miesięcy dializ. Właściciel zgłosił rzekome włamanie na posesję, co skutkowało umorzeniem postępowania. Żadne zarzuty nie zostały mu postawione.
Odebranie psów i desperackie próby kontroli
Po ataku w 2024 r. psy trafiły do schroniska dla zwierząt w Zielonej Górze – nie po raz pierwszy.
Psy co najmniej kilkukrotnie uciekały mężczyźnie i były odławiane przez schronisko
– potwierdziła prokuratura okręgowa, cytowana przez Onet.
Tym razem zwierzęta przybyły w dramatycznym stanie: z ranami postrzałowymi i kłutymi.
W 2024 roku trafiły do nas z ranami postrzałowymi i kłutymi. Świadczy to o tym, że gdy doszło do pogryzienia, nie mogli nad nimi zapanować, nawet sam właściciel, który był na miejscu. Może strzelał, żeby się uspokoiły
– komentowała Dominika Gręzicka, pracownica schroniska, w programie TVN.
To nie przypadek – psy były agresywne i trudne do opanowania. Mimo to, właściciel – 53-letni były policjant, Piotr M., prowadzący strzelnicę w Raculi – uparcie domagał się ich zwrotu.
„Pomoc” kolegów po fachu
Tu pojawia się najbardziej szokujący wątek. Schronisko nie chciało wydać psów byłemu funkcjonariuszowi.
Nie chcieliśmy wydać tych psów. Z uwagi na to, że pan korzystał z pomocy policji, która przyjechała z nim na miejsce, to wyegzekwowali na pracownikach ich oddanie właścicielowi
– ujawnił Krzysztof Rukojć, dyrektor zielonogórskiego schroniska, w „Uwaga!” TVN.
Według relacji, były policjant przyjechał na miejsce z funkcjonariuszami, którzy – jak twierdzą pracownicy – naciskali na zwrot zwierząt, mimo obaw o bezpieczeństwo.
Czy policja wsparła byłego kolegę, ignorując ryzyka? Prokuratura Okręgowa, która przejęła śledztwo po śmierci 46-latka, zapowiedziała wnikliwą ocenę wszystkich wcześniejszych incydentów, w tym roli służb w zwrocie psów.
Chcemy wnikliwie i szczegółowo ocenić tę sytuację
– podkreśliła rzeczniczka prokuratury.
Po tragedii z 12 października – gdy psy wydostały się poza teren strzelnicy i zaatakowały Marcina B., powodując 53 rany i amputacje kończyn – właściciel usłyszał zarzut spowodowania ciężkiego uszczerbku na zdrowiu ze skutkiem śmiertelnym. Sąd zastosował 3-miesięczny areszt. Psy umieszczono w domu tymczasowym, gdzie czekają na badania behawioralne.

Komentarze (0)