W poniedziałek rano w północnych Niemczech pracownicy Coca-Coli wstrzymali produkcję. Zatrzymane zostały linie w czterech lokalizacjach – w Hildesheim, Lüneburgu, Mölln i w centrum logistycznym Achim pod Bremą. Choć związek zawodowy NGG (Nahrung-Genuss-Gaststätten) nazywa to „ostrzeżeniem”, wiele wskazuje na to, że to dopiero początek znacznie większej akcji.
Związkowcy chcą wywalczyć 5-procentową podwyżkę pensji z wyrównaniem od września i dodatkowe 150 euro miesięcznie jako stały dodatek. Coca-Cola zaproponowała znacznie mniej – wzrost o 1,5 proc., ale dopiero od 2026 roku. „To prowokacja” – komentują przedstawiciele NGG, zapowiadając, że kolejne zakłady w całym kraju dołączą do protestu.
W regionie północnych Niemiec Coca-Cola zatrudnia ok. 1200 osób, z czego niemal połowa pracuje w zakładzie w Hildesheim. To właśnie tam, jak relacjonują niemieckie media, zorganizowano jedno z głównych zgromadzeń. W Bremie z kolei przed centrum logistycznym zebrało się około 500 protestujących.
Firma odpowiada, że w 2025 roku pensje i tak wzrosły średnio o 3,5 proc., czyli o ok. 170 euro miesięcznie, a nowa propozycja ma być – jak twierdzi rzeczniczka Coca-Coli – „ekonomicznie zrównoważona”. W praktyce oznacza to jednak brak realnych podwyżek w nadchodzącym roku, co przy rosnących kosztach życia w Niemczech wywołało frustrację pracowników.
Strajkujący zwracają też uwagę, że w ostatnich latach firma ograniczała zatrudnienie, nie zmniejszając przy tym produkcji. – Coraz mniej ludzi musi robić coraz więcej. A na koniec słyszymy, że nasza praca nie jest warta więcej niż półtora procenta – mówią cytowani przez związek członkowie załogi.
NGG zapowiada, że poniedziałkowy strajk to dopiero rozgrzewka. Związek planuje rozszerzyć protest na kolejne regiony, jeśli Coca-Cola nie zmieni swojego stanowiska. Tymczasem koncern uspokaja, że produkcja napojów w skali kraju nie jest zagrożona i konsumenci nie odczują skutków strajku.
Dla wielu Niemców sytuacja ta może przypominać wcześniejsze problemy z dostępnością Coca-Coli w sklepach – tyle że wtedy przyczyną był spór z sieciami handlowymi, a nie z własnymi pracownikami. Tym razem jednak konflikt toczy się bezpośrednio w sercu firmy, i to w czasie, gdy nastroje społeczne w Niemczech coraz częściej kierują się przeciw wielkim korporacjom.
Jeśli strony nie dojdą do porozumienia, możliwe są kolejne przestoje w rozlewniach i dostawach. A choć na półkach jeszcze nie brakuje butelek z czerwonym logo, w zakładach Coca-Coli w Niemczech czuć napięcie – i determinację ludzi, którzy po latach stagnacji chcą wreszcie coś wywalczyć.
Komentarze (0)