Bruksela znowu postanowiła zrobić „porządek” w naszym życiu codziennym. Tym razem padło na ładowarki. Od 2026 roku wszystkie urządzenia sprzedawane w Unii Europejskiej będą musiały mieć port USB-C. Bez wyjątku. Telefony, tablety, słuchawki, aparaty, myszki – wszystko ma ładować się jednym kablem.
Na papierze brzmi to nieźle. W końcu kto nie chciałby mieć jednego kabla do wszystkiego? Ale jak to zwykle bywa – za tym unijnym „ułatwieniem” kryje się kolejny przepis, kolejny obowiązek i kolejne koszty.
Według Komisji Europejskiej, co roku w krajach UE sprzedaje się około 400 milionów ładowarek. Część z nich szybko ląduje w szufladzie albo na śmietniku, bo nie pasuje do nowych urządzeń. Bruksela tłumaczy więc, że jeden standard zmniejszy ilość elektrośmieci, a przy okazji pozwoli zaoszczędzić konsumentom nawet 100 milionów euro rocznie.
Lepsza efektywność energetyczna
Nowe przepisy mają też wymusić lepszą efektywność energetyczną i ujednolicić technologię szybkiego ładowania. Każda ładowarka będzie musiała mieć przynajmniej jeden port USB-C, a na opakowaniach pojawi się nowe logo, które pomoże dobrać właściwy kabel do urządzenia.
Brzmi pięknie – mniej śmieci, mniej kabli, większa wygoda. Problem w tym, że jak zwykle diabeł tkwi w szczegółach. Producenci będą musieli przeprojektować swoje urządzenia, przetestować je od nowa i uzyskać zgodność z nowymi przepisami. To wszystko kosztuje. I nie ma się co oszukiwać – te koszty ostatecznie zapłacimy my, klienci.
Przepisy zatrzymają rozwój?
Nie brakuje też głosów, że takie narzucanie jednego standardu może zahamować rozwój technologii. Co jeśli za kilka lat pojawi się coś lepszego od USB-C? Wtedy znowu trzeba będzie czekać na zgodę Brukseli, zamiast po prostu wprowadzić nowy pomysł na rynek.
Unia przekonuje, że nowe przepisy „ułatwią życie obywatelom” i „chronią planetę”. Tylko że to kolejny przykład, gdy zamiast zostawić ludziom wybór – ktoś decyduje za nich. Tak samo jak z żarówkami, odkurzaczami czy samochodami. Teraz nawet kabel do telefonu musi być „unijny”. I choć niektórzy się cieszą, inni mają wrażenie, że Bruksela zaczyna zachowywać się jak troskliwa matka, która najlepiej wie, co jest dla nas dobre – tylko że nikt jej o tę troskę nie prosił.
W praktyce, jeśli masz urządzenie z innym portem niż USB-C, spokojnie – dopóki zapasy są w sklepach, wciąż będzie można je kupić. Ale za kilka lat nie będzie już odwrotu. Wszystko – od telefonu po aparat fotograficzny – będziesz ładować tym samym przewodem. Dla niektórych to wygoda. Dla innych – kolejny znak, że Unia zamiast słuchać ludzi, woli ich „uśredniać”.
Owszem, jeden kabel do wszystkiego to wygoda. Ale gdy Unia po raz kolejny decyduje, co jest „dobre” dla obywateli, trudno nie mieć wrażenia, że powoli przestajemy mieć coś do powiedzenia.

          
        
        
        
        
        
        
        
        
        
        
Komentarze (0)