Marcin Gortat, były koszykarz i popularna postać medialna, jeszcze przed wyborami prezydenckimi zgrywał orędownika demokracji i wolności słowa. Jego wypowiedzi brzmiały jak cytaty z podręcznika do WOS-u: o szacunku do innych opinii, o prawie każdego obywatela do głosu, o konieczności akceptacji wyborczych rezultatów – niezależnie od osobistych poglądów. Jednak już po wyborach ten sam Gortat zmienia front i w tonie niemal pogardliwym krytykuje decyzje mieszkańców mniejszych miejscowości. Czyżby demokracja była dla niego wartością tylko wtedy, gdy wygrają „właściwi” kandydaci?
Przed wyborami: pełne frazesów deklaracje
Przed głosowaniem Gortat mówił tak:
Każdy ma prawo głosu, każdy ma prawo swojej opinii […] musisz to zaakceptować.
Wypowiedź brzmi poprawnie, wręcz podręcznikowo – jakby chciał za wszelką cenę pokazać, że szanuje pluralizm i demokratyczne reguły gry. Tyle że ta postawa okazała się krótkotrwała. Bo gdy okazało się, że wynik wyborów nie zgadza się z jego oczekiwaniami, retoryka Gortata zrobiła zwrot o 180 stopni.
Po wyborach: frustracja i pogarda dla prowincji
Oto co mówi Gortat już po wyborach prezydenckich:
Miasteczka, czy wieś, czy małe miejscowości decydują mi o tym, czy moja żona, czy moje dziecko będzie miało tak, kobieta będzie miała takie czy takie reguły, to sorry, ale nie zgodzę się z tym i trzeba interweniować.
Trudno nie odczytać tych słów jako otwartej pogardy wobec mieszkańców mniejszych miejscowości. Z ust człowieka, który jeszcze niedawno wzywał do szacunku dla innych opinii, teraz słyszymy, że jeśli decyzje większości mu się nie podobają, trzeba „interweniować”. Pytanie brzmi: w jaki sposób? Czy Gortat sugeruje, że głosy mieszkańców wsi i miasteczek powinny mieć mniejszą wagę? A może chodzi o to, że ich wybory są mniej „oświecone” niż te dokonywane w wielkich miastach?
Hipokryzja w pełnej krasie
To podejście można określić jednym słowem: hipokryzja. Przed wyborami Gortat był zwolennikiem wolności i demokracji, po wyborach – przeciwnikiem wyników, które wynikły z tej samej demokratycznej procedury. Nie jest to postawa odosobniona – wielu celebrytów i komentatorów życia publicznego traktuje demokrację jako wygodny slogan, który obowiązuje tylko wtedy, gdy wygrywa „ich strona”.
Wypowiedzi Marcina Gortata to podręcznikowy przykład wybiórczego podejścia do zasad demokracji. Gdy pasuje – chwali i szanuje. Gdy nie pasuje – krytykuje i nawołuje do „interwencji”. Problem w tym, że taka postawa nie buduje wspólnoty ani nie pomaga w naprawie kraju. Wręcz przeciwnie – pogłębia podziały, antagonizuje społeczeństwo i pokazuje, że niektórzy uznają demokrację tylko wtedy, gdy wygrywają ich faworyci.
Demokracja nie jest jednorazową decyzją, lecz systemem, który wymaga konsekwencji. Marcin Gortat, chcąc być postrzegany jako autorytet, powinien to zrozumieć – i przestać dzielić obywateli na lepszych i gorszych.
Komentarze (0)