Na polsko-niemieckiej granicy od miesięcy wrze. Mieszkańcy Słubic i okolicznych miejscowości coraz częściej mówią wprost o zjawisku nielegalnego przerzucania migrantów z Niemiec do Polski. W sieci roi się od nagrań, na których widać niemieckie radiowozy, niemieckich funkcjonariuszy pojawiające się w krzakach, na polach i poboczach dróg po stronie polskiej. Wbrew temu, co próbują przekonywać liberalne media i władze lokalne – to nie są „teorie spiskowe” czy „manipulacje”. To rzeczywistość, której nie da się dłużej ignorować.
Zamiast jednak poważnie zająć się tematem, burmistrz Słubic, Marzena Słodownik, wybrała drogę konfrontacji z własnymi mieszkańcami. Postanowiła usunąć z miasta plakaty Ruchu Obrony Granic z hasłem „Stop migracji”, uzasadniając swoją decyzję łamaniem przepisów drogowych oraz – co ważniejsze – „nacjonalistycznym przekazem”, który jej zdaniem nie może być tolerowany. W wypowiedzi cytowanej przez „Gazetę Wyborczą” stwierdziła:
Nie ma zgody na nacjonalistyczne hasła i nawoływania do tego, żeby Polska była tylko dla Polaków
Taka postawa może imponować redakcji z Czerskiej czy środowiskom aktywistycznym, ale dla wielu mieszkańców brzmi jak zaprzeczenie faktom. Burmistrz staje po stronie narracji, która nie tylko ignoruje realny problem, ale obraża ludzi mających odwagę o tym mówić. Co więcej – insynuuje, że każdy, kto broni polskiej granicy, jest potencjalnym nacjonalistą.

Fakty są ignorowane, a mieszkańcy uciszani
Tymczasem wystarczyłoby spojrzeć na materiały udostępniane przez obywateli – nagrania z niemiecką policją pojawiającą się po polskiej stronie granicy, wypowiedzi niemców, którzy popierają polskie działania, interwencje społeczników, którzy dokumentują nielegalne przekroczenia. Czy naprawdę wszyscy się mylą? Czy wszyscy ci ludzie są „uprzedzeni”, „kłamliwi” albo „niebezpieczni”?

Usunięcie banerów „Stop migracji” to coś więcej niż dbałość o przepisy techniczne dotyczące infrastruktury drogowej. To sygnał, że władze lokalne wolą zamknąć oczy na niewygodną rzeczywistość niż zmierzyć się z nią uczciwie. Przecież nawet jeśli ktoś ma zastrzeżenia do formy protestu, to intencja jest jasna: troska o bezpieczeństwo i sprzeciw wobec bierności władz.

Polityczna poprawność ponad bezpieczeństwo
To, co w innych krajach uznaje się za naturalne – ochronę granicy i terytorium – w Polsce przez niektórych traktowane jest jako przejaw „ksenofobii”. Zamiast rzeczowej debaty o tym, jak reagować na rosnącą presję migracyjną, proponuje się narrację moralnego wywyższenia: „u nas nie ma miejsca na hasła o Polsce dla Polaków”.

Ale przecież nikt nie domaga się zamknięcia granicy dla turystów, pracowników czy legalnych imigrantów. Hasło „Stop migracji” odnosi się wyraźnie do zjawiska niekontrolowanego przepływu ludzi, z którym nie radzą sobie już nawet Niemcy. Niemiecka policja wywożąca migrantów do Polski to nie plotka – to dobrze udokumentowany proceder, o którym mówi się już otwarcie nawet w niemieckiej prasie.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że lokalne władze stawiają sobie za cel nie zarządzanie realnymi wyzwaniami, ale przypodobanie się ideologicznemu mainstreamowi. Wygodniej jest walczyć z plakatem niż z imigrantami błąkającymi się po lasach. Wygodniej jest tropić „nacjonalistyczny język” niż zapytać: co się stanie, jeśli sytuacja się pogorszy?
HIT ‼️
— ForfiterPolityczny #TakDlaCPK (@ForfiterP) June 30, 2025
Chłopaki z #RuchObronyGranic w #Słubice nagrali Niemca, który mówi, że powinniśmy kontrolować granicę i że on się czuje w Polsce o wiele bezpieczniej niż w Niemczech bo w Niemczech został kilka razy dźgnięty.
Sami posłuchajcie ‼️ pic.twitter.com/Hy0UN1w1wx
To nie Ruch Obrony Granic szkodzi wizerunkowi miasta – szkodzą mu politycy, którzy przedkładają poprawność polityczną nad interes własnych mieszkańców. Nie chodzi o to, by wzniecać nienawiść czy zamykać się na świat. Chodzi o to, by widzieć to, co widzą zwykli ludzie – na własne oczy. I reagować, póki jeszcze jest czas.
Granicy się nie broni słowami – granicy się broni czynami. Nawet jeśli to nie spodoba się liberalnym redakcjom.


Komentarze (0)