14.04.2025

Jazda próbna samochodem dopiero po pokazaniu gotówki. Czy to słuszna praktyka?

Dorian Skrzypnik
Dorian Skrzypnik
Lifestyle
Udostępnij:
facebook twitter
Skomentuj

Coraz częściej w ogłoszeniach sprzedaży sportowych i mocno zmodyfikowanych samochodów pojawia się jeden, krótki, ale wiele mówiący zapis: „jazda próbna tylko na fotelu pasażera” albo wręcz „jazda próbna po wyłożeniu gotówki na stół”. Jednych to bulwersuje, inni kiwają głową ze zrozumieniem. Kto ma rację?

Wyobraź sobie, że sprzedajesz dopieszczone BMW M3 E46. Samochód, który ma oryginalną blacharkę, silnik po serwisie, skrzynię w idealnym stanie. Każdy detal doprowadzony do perfekcji. I nagle przyjeżdża potencjalny kupiec, który całe życie jeździł 60-konnym miejskim autem, a teraz chce „się tylko przejechać”. Dajesz mu kluczyki… i kończycie na barierkach obwodnicy. Brzmi jak zły sen, ale wielu sprzedających zna takie historie z życia.

Dlatego coraz więcej właścicieli mocnych aut mówi jasno: najpierw pasażer, potem kasa, dopiero potem jazda za kółkiem. A niektórzy nawet z wyłożoną gotówką nie chcą ryzykować.

Jazda tylko po podpisaniu umowy – gotówka na stole nic ci nie daje, jak gość coś odwali, to możesz mieć problem

– pisze jeden z komentujących.

Zaufanie? Zależy od auta

Niektórzy dzielą samochody na te „zwykłe” i „grube fury”. W przypadku aut do 20 tysięcy złotych podejście bywa luźniejsze – sprzedający często godzą się na jazdę próbną kupującego, czasem nawet samodzielną, pod warunkiem zostawienia lawety czy auta zastępczego na placu. Ale już przy samochodach sportowych lub drogich – zdecydowana większość stawia twarde warunki.

Mam tylko 300KM i 600Nm, ale i tak nie pozwalam jeździć bez kasy na stole. Zdarzyło mi się też, że ktoś dał mi auto na jazdę bez swojej obecności – ale to wyjątek, może po prostu wzbudzam zaufanie

– przyznaje jeden z użytkowników.

Niektórzy kupujący też mają swoje rytuały.

Najpierw proszę sprzedającego, żeby mnie przewiózł. On zna wóz, wie co i jak, a ja mogę skupić się na dźwiękach, sprawdzić czy zwalnia na garbach, czy rozgrzewa silnik. Potem – jeśli nadal jestem zainteresowany – siadam za kierownicę i jadę spokojnie, zwracając uwagę na pracę sprzęgła, układ kierowniczy itd.

– czytamy

To podejście wydaje się zdrowym kompromisem między ostrożnością a potrzebą sprawdzenia auta przed zakupem.

Motocykle? Tylko po kasie

W przypadku jednośladów sprawa wygląda jeszcze ostrzej. Motocykl? Jazda tylko po wyłożeniu pieniążków na stół – mówią zgodnie sprzedawcy. Często wystarczy jeden błąd i pojazd nadaje się tylko do rozbiórki, więc poziom ostrożności jest jeszcze wyższy.

Granica między rozsądkiem a nieufnością

Sprzedający często stają przed trudnym wyborem: z jednej strony chcą sprzedać auto, z drugiej – nie chcą ryzykować jego uszkodzenia albo strat finansowych. Z kolei kupujący chcą sprawdzić, czy auto nie ma ukrytych wad, jak się prowadzi, czy nie „pływa” na zakrętach.

Dlatego pojawiają się różne rozwiązania – od jazdy z właścicielem, przez pisemne oświadczenia, po umowy przedwstępne i zabezpieczenia gotówkowe.

Komentarze (0)