prof. Barbara Engelking
13.05.2025

Nowa przewodnicząca Rady Muzeum Auschwitz-Birkenau uważa Polaków za współuczestników Zagłady

Rafał Dobrzyński
Rafał Dobrzyński
NewsyPolityka
Udostępnij:
facebook twitter
Skomentuj

Nominacja prof. Barbary Engelking na przewodniczącą Rady Muzeum Auschwitz-Birkenau to więcej niż zmiana personalna – to symboliczny cios w dotychczasową politykę historyczną Polski. Rada, choć formalnie ma charakter opiniodawczy, pełni kluczową rolę w kształtowaniu narracji o największym niemieckim obozie zagłady. Decyzja Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego nie jest przypadkowa: to kolejny element układanki, która ma na celu radykalną zmianę w dyskursie o polskiej odpowiedzialności za Holokaust.

Kontrowersyjna nominacja

Prof. Engelking od lat buduje narrację, w której Polacy nie są wyłącznie ofiarami nazistowskiego terroru, ale także współuczestnikami Zagłady. Jej wypowiedzi – o „otoczeniu śmierci” tworzonym przez Polaków, „olbrzymiej skali szmalcownictwa” czy „polskiej współodpowiedzialności” – od lat wzbudzają gorące spory. Dla jednych to odważne przełamanie tabu, dla innych – relatywizowanie niemieckich zbrodni i podważanie polskiego statusu ofiary.

Tymczasem Auschwitz-Birkenau to miejsce, gdzie niuanse historyczne muszą ustępować przed jednoznacznością: to Niemcy zaprojektowali i prowadzili fabrykę śmierci. Wprowadzanie do tej narracji wątków o „inicjatywie lokalnej ludności” czy „polskim otoczeniu terroru” otwiera furtkę do instrumentalizacji historii – zwłaszcza w międzynarodowym dyskursie, gdzie wciąż pokutuje określenie „polskie obozy koncentracyjne”.

Polityka pamięci jako broń

Decyzja o nominacji Engelking wpisuje się w szerszy trend. Adam Leszczyński w Instytucie Myśli Narodowej, Krzysztof Ruchniewicz „reformujący” Instytut Pileckiego – to postaci, które konsekwentnie kwestionują tradycyjną polską narrację historyczną. Cel? Spektakularny zwrot, który ma pokazać, że nowa ekipa „nie boi się rozliczenia z przeszłością”. Problem w tym, że rozliczenie to odbywa się kosztem polskiego wizerunku na arenie międzynarodowej.

Ministerstwo Kultury zdaje się działać według zasady: „Słychać wycie? Znakomicie!”. Awantura wokół Auschwitz to gwarancja, że świat znów usłyszy o „polskich sprawcach Holokaustu”. Niedawne „przejęzyczenie” minister edukacji o „polskich nazistach” czy pominięcie Polaków w przemówieniu króla Karola III już pokazały, jak łatwo antypolskie narracje zyskują międzynarodowy rozgłos. Teraz, gdy radą muzeum będzie kierować badaczka kojarzona z tezami o polskiej współwinie, argumenty o „narodzie sprawców” zyskają kolejny przyczynek.

Czy warto płacić taką cenę?

Rząd zdaje się liczyć, że zyska wizerunkowo jako „obalacz narodowych mitów”. Tyle że w polityce pamięci nie ma próżni: osłabienie polskiej narracji od razu wypełnią głosy o „polskim antysemityzmie” czy „współudziale w Zagładzie”. Niedawna debata w Niemczech o pomniku polskich ofiar – gdzie pojawiały się głosy, że Polacy to „naród sprawców” – pokazuje, jak łatwo historia staje się orężem przeciwko Polsce.

Czy naprawdę potrzebujemy kolejnej wojny o pamięć, która znów wystawi nam rachunek w postaci osłabienia międzynarodowej pozycji? Auschwitz powinien łączyć, a nie dzielić – być miejscem, gdzie świat pamięta, kto był katem, a kto ofiarą. Tymczasem decyzja ministerstwa sprawia, że zamiast gasić pożar, dolewa się oliwy do ognia. I to w miejscu, gdzie każda iskra natychmiast rozprzestrzenia się na cały świat.

Polityka pamięci nie może być zakładnikiem ideologicznych rozgrywek. Jeśli Muzeum Auschwitz-Birkenau ma pozostać miejscem prawdy, a nie poligonem do rewizji historii, jego rada powinna strzec jednoznaczności: że to Niemcy ponoszą odpowiedzialność za Holokaust. Tymczasem nominacja Engelking to kolejny krok ku polaryzacji, która – jak wszystko w dzisiejszej Polsce – służy nie prawdzie, lecz wojnie kulturowej. A tej wojny Polska na arenie międzynarodowej nie wygra.

Komentarze (0)