W 1948 roku mieszkańcy Clearwater na Florydzie przecierali oczy ze zdumienia, gdy na plaży zaczęły się pojawiać ogromne, trójpalczaste ślady. Plotki rozchodziły się błyskawicznie, a lokalne media podchwyciły temat. Najpopularniejsza teoria? Po wybrzeżu wędruje gigantyczny, mierzący 4,5 metra pingwin – rzekomo gatunek uważany za wymarły.
Tajemnicze tropy były dziełem Tony’ego Signoriniego i jego przyjaciela Ala Williamsa. Panowie skonstruowali specjalne buty z ołowiu, ważące po 14 kilogramów, i chodzili w nich po plaży, zostawiając ślady, które rozpalały wyobraźnię. Przez ponad dekadę kontynuowali swój żart, nie zdradzając się nikomu.
Przez lata nikt nie wpadł na ich trop. Nie było kamer, dronów ani internetu – tylko tropy i domysły. Cała historia nabrała wręcz legendarnych rozmiarów. Dopiero w latach 80. Tony Signorini przyznał się do mistyfikacji i pokazał światu słynne ołowiane buty. Były ciężkie, toporne i idealne do zostawiania “pingwinich” odcisków.

Dziś historia gigantycznego pingwina z Florydy jest uznawana za jedną z najbardziej znanych mistyfikacji XX wieku. Udowadnia, jak łatwo ludzka wyobraźnia potrafi wypełnić luki w wiedzy… i jak daleko może zajść dobry żart.
Komentarze (0)